Citroën Ami

Czy Europa doczeka się własnego kei-cara? Stellantis ma plan na tanie auto miejskie

W czasach, gdy ceny nowych samochodów w Europie rosną szybciej niż wynagrodzenia, głos w sprawie zabrał prezes Stellantisa – Carlos Tavares. Zaproponował on odważną koncepcję: stworzenie europejskiego odpowiednika japońskich kei-carów – kompaktowych, niedrogich i prostych w budowie aut miejskich. Czy to może być przełom, którego potrzebuje europejski rynek?

Co to są kei-cary?

Kei-cary to kategoria miniaturowych pojazdów stworzona z myślą o japońskich realiach miejskich – maksymalna długość 3,4 m, pojemność silnika do 660 cm³ i niewielka masa. Dzięki ulgom podatkowym i niskim kosztom eksploatacji zdobyły ogromną popularność w Japonii. W Europie odpowiednika brak – najbliżej byłyby takie modele jak Fiat Panda czy Renault Twingo, jednak w wersjach spalinowych lub drogich elektrycznych.

Propozycja Stellantisa – co wiemy?

Carlos Tavares na forum przemysłu motoryzacyjnego jasno stwierdził:
„Europa potrzebuje czegoś w rodzaju kei-cara – prostego, dostępnego cenowo, elektrycznego samochodu miejskiego.”

Według zapowiedzi, taki pojazd:

  • miałby kosztować poniżej 20 tys. euro (lub jeszcze mniej),
  • spełniać normy bezpieczeństwa UE,
  • być wystarczający do jazdy miejskiej,
  • nie konkurować z dużymi SUV-ami czy sedanami,
  • stanowić realną alternatywę dla drogich EV z Chin.

Choć nie padły jeszcze konkretne nazwy modeli, Stellantis już teraz ma w portfolio potencjalne platformy: Citroën Ami, Fiat Topolino czy Opel Rocks Electric. Jednak propozycja dotyczy raczej większego i bardziej uniwersalnego auta – czegoś pomiędzy Ami a Fiatem 500e.

Czy „europejski kei-car” ma sens?

Zdecydowanie tak. W Europie coraz więcej osób nie stać na nowe auta – nawet elektryczne. Rozbudowana elektronika, coraz więcej obowiązkowych systemów ADAS i rosnące koszty produkcji sprawiają, że nawet małe miejskie samochody kosztują dziś 90–130 tys. zł. Stąd rośnie popyt na:

  • auta używane, których pula się kurczy,
  • elektryki do car-sharingu i floty firmowej,
  • alternatywy dla chińskich tanich modeli (jak Leapmotor czy Seres 3).

Europejski kei-car mógłby odpowiedzieć na te potrzeby – zwłaszcza jeśli będzie prosty, tani i stworzony lokalnie. Tavares podkreślił też, że Europa nie może bez końca polegać na imporcie tanich modeli z Azji.

Jakie wyzwania?

O ile idea brzmi dobrze, w praktyce problemem może być:

  • dostosowanie się do norm zderzeniowych UE,
  • cena baterii – nawet mały zasięg to spory koszt,
  • opór koncernów przed „kanibalizacją” droższych modeli,
  • brak ulg podatkowych dla mikrosamochodów w większości krajów (inaczej niż w Japonii).

Tymczasem chińskie marki już działają: BYD Dolphin Surf kosztuje poniżej 20 tys. euro, a Leapmotor T03 oferuje całkiem przyzwoite osiągi jak na cenę poniżej 70 tys. zł.

„Europejski kei-car” to nie tylko chwytliwa wizja – to konieczność, jeśli europejska motoryzacja chce przetrwać w erze elektromobilności bez wykluczania klientów z mniej zasobnym portfelem. Jeśli Stellantis lub inny koncern faktycznie stworzy praktyczny, tani, elektryczny samochód miejski, może zmienić oblicze motoryzacji w Europie. Pytanie brzmi: czy to tylko marketingowy slogan, czy realny plan na 2026–2027?